4/28/2015

Zbigniew Herbert "Hamlet na granicy milczenia" (fragmenty)


Zbigniew Herbert (fot. Opale/East News)

HAMLET NA GRANICY MILCZENIA  (ze zbioru "Mistrz z Delft")
[fragmenty]



A jednak nie mogę wstrzymać się od myśli o tym, kim był Hamlet przedtem, poza kamiennym pierścieniem Elsinoru, wtedy kiedy był po prostu studentem wittenberskiego uniwersytetu. Wiem, że to nietakt, usprawiedliwiony tylko tak jak ciekawość zakochanych, którzy chcieliby słyszeć o każdym dniu przeszłości, o każdej chwili rozłąki. Gdybyż komentatorzy, zamiast fantazjować na temat tego, co zostało napisane, raczej odtwarzali to, czego nie ma i co trzeba odbudować wysiłkiem wiernej wyobraźni. 
Na pewno został jakiś ślad. W starych antykwariatach leży zapomniany zbiór sonetów miłosnych księcia, a w podziemiach Elsinoru od wieków butwieje wittenberski kufer, który dla badacza prehistorii Hamleta miałby taką wartość jak skarb Priama dla poszukiwacza Troi.
Wśród sterty papierów i sztucznych kwiatów paczka listów Ofelii ("u nas pada wciąż deszcz. Morze tak szumi. Ojciec ma dużo kłopotów biurowych. Laertes chodzi na polowania. Jestem cały dzień sama. Wczoraj płakałam i ojciec powiedział, że jestem niemożliwa. A ja nie jestem niemożliwa, tylko jest mi bardzo smutno. Kiedy przyjedziesz?". Zupełny brak stylu, prawda?). Jest także kostium i maski-rekwizyty amatorskich sukcesów. Skrypty z wykładów, do połowy rozcięty Montaigne, zwinięta wstążka, która gdyby dała się rozwinąć, doprowadziłaby do spraw bardzo intymnych. I jeszcze instrument z pękniętą struną. Na dnie kufra rozprawa księcia pt. Sylogizm Barbara i jego zastosowanie w poznaniu rzeczywistości. W tym czasie Hamlet, podobnie jak jego koledzy, uległ zabobonnemu racjonalizmowi i wierzył, że ludzie mogą uniknąć cierpień i nieszczęść, stosując zasady logiki. 

[....]

Krew myśli

Prawdziwie obłąkana Ofelia i nieprawdziwie obłąkany Hamlet wyrażają wielostronny bunt poety przeciwko zwyczajności świata. Istnieje bowiem pewna normalność nie do przyjęcia, normalność podła, wygodna, uległa wobec rzeczywistości, łatwo zapominająca. Jest ona powszechna dlatego, że jakieś prawo ekonomii wewnętrznej nie pozwala nam przeżyć rzeczywistości do końca, do dna, do najgłębszych odczuć i znaczeń. Ten sam instynkt zachowawczy w dziedzinie intelektualnej chroni nas przed zbytnią dociekliwością, przed ostatecznym dlaczego i po co. Hamlet jest zaprzeczeniem tej postawy. 
Domniemana jego praca o sylogizmie zmyślona została po to, aby wywołać konieczne do zrozumienia postaci przekonanie, że zanim zamknęły się za nim bramy Elsinoru, miał on jakiś światopogląd, oparty na wierze w racjonalny porządek w człowieku i poza człowiekiem. Miał także swój system wartości i drabinę może niezbyt wysoką, ale o szczeblach mocnych, na których śmiało można oprzeć stopy. Obok pojęć obojętnych i łatwo dających się w ręku ugniatać były w systemie pojęcia nieprzyjemne i twarde, jak śmierć, zbrodnia, ale i z nich po pewnych zabiegach udało się zrobić cegiełki podpierające architekturę rozsądną i ładną. Człowiek był jednym z bytów wysoko postawionych i szczelnie wkomponowanych w budowę.
Gdyby nie tragiczne wypadki, które wyrwały księcia z nastroju studiów i kontemplacji, byłby on może do końca życia trochę stoikiem, trochę epikurejczykiem, trochę arystotelikiem. Nagła śmierć ojca wymykała się racjonalnym interpretacjom. Był to fakt, r z e c z,  k t ó r a  j e s t, twardy przedmiot, kanciasty, nagi, bezsensowny. Cały kunsztowny system zachwiał się od tego doświadczenia. 
Drugim doświadczeniem było odkrycie zbrodni. Do gorzkiej prawdy o znikomości człowieka doszła prawda o uśmiechniętych łotrach, o triumfujących zbrodniarzach. Niezbadana natura ludzka otworzyła się przed księciem jak otchłań. 
Hamlet - i tu jest rys wielkości intelektualnej - odrzucił zachwalaną receptę filozofii i nie podreptał starą ścieżką do Natury kojącej obojętnością i trwaniem. Okrucieństwo i nicość człowieka zaraziły nawet przyrodę. Ziemia wydaje mu się skrawkiem ugoru, a pomysłowy baldachim nieba rezerwuarem zgniłych wyziewów. 
Kartezjusz, zanim zaryzykował wątpienie o wszystkim, zanim począł burzyć do fundamentów, zbudował sobie wygodny domek tymczasowej moralności nie tylko po to, aby nie być chwiejnym w czynach, gdy rozum zmusza do chwiejności w sądach, ale aby żyć najszczęśliwiej, jak zdoła, w czasie tych intelektualnych burz. Książę duński nie szuka żadnego schronienia. Nurt jego wątpienia jest religijny, metafizyczny, moralny, a nie tylko metodologiczny. 
Poznajemy Hamleta w fazie negatywnej, sceptycznej. Dla tej fazy nie są ważne sformułowania i tezy. Są sytuacje, w których człowieka powinno stać na to, aby nie mieć filozofii. Są doświadczenia, w obliczu których trzeba odrzucić systemu łagodnych perswazji i przekonywających pocieszań. Wielkość Hamleta jako istoty myślącej tkwi w jego pasji wyburzenia, w nihilistycznym rozmachu, w żarliwości negacji, w goryczy sceptycyzmu. 
Myślenie bywa pojmowane jako pewna luksusowa forma życia, wąziutki dymek refleksji snujący się od czubka głowy. W dole kłębią się instynkty, zmysły i wszystkie inne potępione ciemne siły. Myślenie przeciwstawia się życiu jako jedyna forma wyjaśnienia i usprawiedliwienia. 
U Hamleta myślenie nie przeciwstawia się życiu ani innym władzom wewnętrznym. Myśli on całym swoim życiem i całą swoją osobą. Palce dotykające czaszki Jorika są początkiem refleksji, w rozmowie z matką myśl płacze i krwawi. 
To, co bywa interpretowane jako chwiejność, także w dziedzinie intelektualnej, jest w istocie hamletowską orientacją na konkret, taką formą myślenia, która jest bezpośrednią reakcją na rzeczywistość, odpowiedzią na sytuację. Dlatego monologi księcia, w których dramatyzacja myśli dochodzi do szczytu, są równie pasjonujące, jeśli nie ciekawsze niż akcja. Są tak subtelnie utkane z materii myśli, że słuchać ich można z zamkniętymi oczyma, i to z żalem, że są wypowiadane. Jeśli płytki ślad w świadomości, jaki powstaje przy recytowaniu wyuczonego wiersza albo czytaniu obcego tekstu, można nazwać "myślą myślaną", to myślenie, które przeoruje całego człowieka, które angażuje go w ten proces bez reszty, z całym poczuciem odpowiedzialności i ryzyka, aż do granic zakwestionowania samego siebie - to myślenie określić można za filozofem współczesnym jako "myśl myślącą", pełną i integralnie związaną z podmiotem. Ta bohaterska forma intelektualnego przeżywania rzeczywistości, mimo falowań, uniesień i upadków, nie ma nic wspólnego z nastrojowością, odróżnia się od niej głębią i prawdziwością.
Szaleństwo Hamleta jest zasłoną, za którą przygotowuje się on do decydującej rozprawy. Jest także walką: wyzwala siłę osaczonych - ironią, pozwala na wybuchy szczerości i prawdy niekrępowanej konwenansem. Ale podobnie jak bezsilna okazała się zemsta estetyczna, zawodzi także ten środek i tylko książę bardziej obnaża się. Nawet takie kapitalne cielę jak Poloniusz odkrywa metodę tego szaleństwa, a główny przeciwnik Klaudiusz ma pełną świadomość mistyfikacji. Ponury żart Hamleta z przechadzką do grobu, przypowieść o człowieku flecie i człowieku gąbce, ów pascalowski ustęp od słów "Jakim arcydziełem jest człowiek..." do "A jednak czym jest dla mnie ta kwintesencja prochu" - posiadają aż nadto głęboki sens. Że nie jest to pospolity zdrowy sens, ale obsesyjna zagęszczona forma myślenia, dzięki temu sceny szaleństwa na pokaz zbliżają się do monologów. Słynny monolog o metafizycznych ryzyku samobójstwa (być albo nie być), otamowany pojawieniem się Ofelii, przechodzi w wybuchowy dialog, który przy bijącej w oczy różnicy tonu, stopnia nasilenia okrucieństwa, ma przecież wspólną podstawę, wspólny materiał myśli i nawet konsekwentnie wyprowadzoną konkluzję. 

Przez ogród (mordercy mówią, że są w nim żmije) idzie prawdziwie obłąkana Ofelia i nieprawdziwie obłąkany Hamlet. Książę patrzy uważnie i słucha jej słów w napięciu. Ofelia ma oczy zmienione, duże, pałające, przyspieszony oddech, nuci piosenkę, której przedtem nie odważyłaby się śpiewać. Widząc to wszystko, Hamlet myśli o filozofii mocnej i autentycznej jak szaleństwo. 

4/19/2015

"NOTHING" Hamlet Act III Scene 2


HAMLET
Lady, shall I lie in your lap?

OPHELIA
No, my lord.

HAMLET
I mean, my head upon your lap?

OPHELIA
Ay, my lord.

HAMLET
Do you think I meant country matters?

OPHELIA
I think nothing, my lord.

HAMLET
That’s a fair thought to lie between maids' legs. 

OPHELIA
What is, my lord?

HAMLET
Nothing.

OPHELIA
You are merry, my lord.

HAMLET
Who, I? 

OPHELIA
Ay, my lord. 


[HAMLET, Act III Scene 2]


Now, reread the scene, knowing that in the Elizabethan Era, “nothing” (pronouced as "noting") was a slang term for the female genitalia. And that when Hamlet says "country matters", Ophelia hears the "cunt" inside the "country". That tells a lot about the characters, doesn't it? 

+ check out the thing with another Shakespeare's title, MUCH ADO ABOUT NOTHING 

4/11/2015

Stanisław Wyspiański ŚMIERĆ OFELII

Stanisław Wyspiański
ŚMIERĆ OFELII

TEATR PRZEDSTAWIA 
ŁĄKĘ ZAROSŁĄ CHWASTAMI I ZIELSKIEM;
W GŁĘBI POTOK; NAD WODĄ WIERZBY.
DOKOŁA LAS.


OFELIA

(idzie przez łąkę;)
(niesie pęk kwiatów, które sznurem owija)

Wieniec mój, wieniec;
rwałam go sama i wiążę.
Na ciebie czekam, na ciebie czekam,
kochanku – 
(kłania się)
 Mości Książę.
 (zamyślona)
Czekam co dnia, co godzina;
lecz on o mnie zapomina.

(śmieje się) 
Książę – ja muszę być wariatką, bo Jego Książęca Mość jest war…
(urywa, staje)
A! – – – – 
(ogląda się trwożnie)
Ktoś mię usłyszał…
(kłania się z respektem)
To tylko ja, Mości Książę.
(składa ręce błagalnie)
Nie – nie! – Ja nie podsłuchiwałam.
Jego Książęcej Mości słów nie pomnę.
(tajemniczo szepce, z uśmiechem)
Ja się domyślam: – nieszczęście ogromne…
i mówić nie śmiem – – – 
(nagle)
Odjechał!! Uciekł!!
(patrzy ze strachem)
Blady, milczący – usta zaciął umne.
(spokojna)
Śpisz, ojczulku – dobranoc; – przynieśli ci trumnę.
Dobranoc, ojcze – dobranoc. 
Pocałuj mnie w czoło;
lubisz widzieć mię wesołą.
(śpiewa)

To mieszkanie moje, 
moje to gniazdeczko:
panieńskie pokoje,
panieńskie łóżeczko.
(przymila się)
Podobam się Waszej Książęcej Miłości?
(śpiewa)
Panna jestem, dziewczyna;
czekałam na Asana.
Panna jestem, dziewczyna;
czekałam się do rana.


Nie przyszedłeś, kochany,
czekałam się daremno; –
inny przyszedł, był ze mną.
(mówi)
Amen. Bo historia tu się kończy. Tu trzeba mówić: Amen, i uklęknąć.
(wzgardliwie)
To tylko taka śpiewka.
(tymczasem uklękła)
(patrzy wśród kwiatów i wskazuje)
Te są pokorne – te są dumne.
Te się pysznią, pożal się Boże.
Te są zazdrosne; jad jest w nich; są złe.
Te tkliwe; a te gładkie i mdłe.
Te są do śmiechu.
Te się skarżą; – te płaczą. 
Te są skromne. – A to litościwy,
osaczony wkoło przez pokrzywy. – – 
(zapatrzona w łąkę)
A kto to tak ten ogród ściele?
(patrzy w górę)
Sklepienie duże – jak w kościele.
(idąc na kolanach)
Jestem w kościele z niemi,
sama kwiat uklękły przy ziemi. –
(chyli głowę ku ziemi)
Czuję dech ich oddechu.
(ręką w powietrzu miotając)
Polatująca muszko,
czyś jest już wolną duszką?
W błękicie skrzydły goni
i dzwoni, skrzydłem dzwoni.
(pokazuje koło siebie)
To jest pasożyt; – słodycz pije
z nich bezbronnych; krwią ich żyje.
Ach, osa – pójdź precz! – Wracasz do mnie?
(potakując)
Wiem, to królowa osa.
Jej Królewska Mość zawsze mnie lubiła
jak świeże ciasto.
(dziękując)
Daj ci Boże zdrowie,
a po śmierci: niebiosa.
(do kwiatów)
Sami koło mnie: królowe i królowie.
Mocarze świata kłaniają mi się za wiatrem.
(rozdaje ukłony) 
Nawzajem, nawzajem, nawzajem.
Myśl myślą, zwyczaj zwyczajem.
(znów przyklęka)
Grzeszna jestem i ufam tylko miłosierdziu waszemu; a wy przebaczycie mi.
(wiatr kłoni trawy)
Wyznaję wam tu prawdę, o której wiecie i przed prawdą moją uchylacie głów.
(wiatr kłoni trawy)
Czyli mogę liczyć na litość waszą?
Czy tylko wiatr ku litości chyli wam głowy?
Czy wy czujecie – czyli w takt mej mowy
powiew was gnie – jak ludzi?
(nasłuchuje)
Dochowacie mi tajemnicy?
(wiatr kłoni trawy)
Dochowamy.
Czyli skłamiecie tak, jak ludzie kłamią?
(wpatruje się; kwiaty stoją w ciszy)
Nie skłamiemy.
(przestrzegając)
Bo ludzie przysięgę łamią.
Wiecie? – – – Wiemy.
(przytakuje)
Kto z ludzi mówi prawdę?
(nasłuchuje)
Niemy.
(przytakuje)
Kto wiary dochowa?
(nasłuchuje)
Umarły.
(przytakuje)
Kto szczęśliwszy: czy ten, co się rodzi,
czyli za kim się wrota zawarły
lub ziemi przysuła gruda?
Czy kto nad ziemią fruwa,
czy ten, co po niej chodzi?
Czy lepiej, że mrą starzy, 
czy lepiej, żeby marli młodzi? – –
A jak się zowie świat?
(nasłuchuje)
Obłuda.
(powstaje)
(śpiewa)
Oj, chciałabym to wiedzieć,
żeby umieć powiedzieć;
żebym kwiat ten trafiła,
co z mym sercem związany:
gdyby kwiat był zerwany,
ja bym wtedy nie żyła.
Szukam kwiatu przez pola, 
bo mi życie niewola:
Wtedy bym się cieszyła,
gdybym kwiat ten trafiła;
gdyby kwiat był zerwany,
już bym wtedy nie żyła. 
(przestaje śpiewać)
A kto to jest świat?
(trawy się kłonią)
To wy!
(zrywa się)
A to chodźcie do wianka.
Przyjdzie tu kosiarz, co was porówna.
(zrywa kwiaty)
Pozwólcie, że was wyróżnię prze porównaniem, 
dla uwicia z was równianki. – A to dla pamięci,
zanim o was zapomnę. – – Aby wiadomo było, że
mam duszę, dla poznaki ubiorę się we wieniec.
Nie dziwcie się, że was zrywam; taki jest zwyczaj. 
Umieranie jest zwyczajem. Pomrzecie z moją myślą
na mej głowie. 
(tymczasem wije wieniec)
(kładzie sobie wieniec na głowę)
(wesoło:)
Jestem bez grzechu, jestem dziewczyna;
ino mi w wieńcu marnie.
(śpiewa)
Kocham, kocham. – Kochałam, kocham:
miły mnie nie przygarnie.
(płacze)
(śpiewa przez łzy)
Wieniec mój, wieniec; – –
rwałam go sama i wiążę.
Na ciebie czekam, na ciebie czekam,
kochanku – – 
(kłania się, mówi)
Mości Książę.
(śpiewa)
Wianek, wion na mojej głowie,
Hej la li – he li la la…
(mówi)
Rozum mi się zmieszał – – 
(nasłuchuje swoich słów)
w mowie.
(śpiewa)
Hej la li……
(śmieje się)
(chwilę zasłuchana w swój śmiech)
Słuchaj: jak to ptaszę śpiewa;
ptaszę to jest tu…
(przytyka ręką usta)
(drętwieje w trwodze)
 Bóg się gniewa – – 
(przyciska ręką serce)
Ptaszę śpiewa – – 
(kładzie palec na ustach) 
Cyt – duszo – do snu – – 
(kładzie się na łące)
(nuci)
W sen mnie matka ukołysze,
do snu w kolebie.
Będą króle i dworzany
na mym pogrzebie. 
(zrywa się)
Ty nie matka! – Ty od szatana gadzie!
(patrzy w niebo)
(roztwiera szeroko oczy)
O jak jasno: – Anioł kładzie
na lica dłonie;
głaszcze włosy, plecie kłosy…
(nagle)
Uciekł!
(biegnie przez murawę za ważką)
O tu! – – 
(nad wodą, krzyczy:) 
Tonie!!
(opiera się o starą spróchniałą wierzbę)
A, muszę się uczesać, zapleść.
(rozplata włosy)
To mnie matka zapletła – ale źle.
To nie matka…
(przytomniejąc)
Cóż ja? – – Przecie mnie to nie matka zapletła dzisiaj warkocze.
(śpiewa)
Dzisiaj, wczoraj – woda bieży.
Jutro – …..
(urywa)
(przypominając)
Co jutro? – 
(wzrusza ramionami)
(mruga)
Ja wiem. – Jutro będą mnie chcieli związać; do
 trumny zamknąć. Oni: król, królowa.
(śpiewa)
A on mnie nie obroni.
(pomrukując)
Związać się nie dam.
(namyśla się)
Oni mnie nie znajdą.
(śmieje się, śpiewa:)
Szukali, szukali;
po lasach chodzili..
Wołali, w dłonie hukali.
Wiatr głos niósł w oddali
po wrzosie, po fali; – 
zaklętej dziewczyny – – 
(mówi) 
nie znaleźli.
(śpiewa)
Znaleźli, znaleźli
na wodzie, na fali; 
od smutku, od żalu – – 
w oddali…
(słucha)
Woda mruczy: –
(naśladuje)
Mru, mru, trulululu, mru. –
Umrę, nie umrę; umrę, nie umrę…
(mówi, jakby woda do niej mówiła:)
Schyl się ku mnie – umrę, nie umrę.
(zwierza się)
Ja mieszkam tam, w zamczysku.
(wskazuje, z mocą:)
Oni myśleli, że mnie żyć przymuszą
na swoich kłamstw pościeli
i w kole zbrodni! –
że duszę we mnie zdepcą, że ją zgłuszą
ziemscy królowie niegodni.
(zwierzając się wierzbie, ze smutkiem)
Ja nie umiałam mówić – nie umiałam.
(kłania się)
Wasza Książęca Miłość wybaczy, ale ich Królewskie Miłoście chcą, żebym była papla.
(kłania się)
Wasza Książęca Miłość – – – 
(jakby czyje słowa powtarzała:)
Trzeba się umieć kłaniać.
(dyga, całuje się w rękę)
Dobrze, tatusiu.
(jakby czyje słowa powtarzała:)
W ukłonie należy zginać karku.
(całuje się w rękę)
Dobrze, ojcze.
(jakby kogo spostrzegła)
(kłania się)
Ich Królewskie Wysokości – padam do nóg.
(w wybuchu złości:)
Ty to nie wiesz, że ja cię kocham! kocham, kocham! Ty ze mnie drwisz, szydzisz; bawisz się mną jak dzieckiem. Ty to nie masz serca! Nie masz! Nie masz! Nie masz!
(śmieje się)
On jest szalony – on jest szalony. On nie wie, co mówi. – – 
(domyślnie)
Ja muszę być jak on. 
(usiada nad wodą, na chylącej się wierzbie, na której
wiszą wianki powiędłe)
To jest mój wczorajszy wieniec. – A ten zawiłam
dzisiaj rano. – 
(skrzywiła usta)
Zwiędły.
(poważnie)
Czas na mnie. Niezadługo zawołają mię do domu. 
I ojciec wróci. I ja się ustroję. – 
(obejmując pień drzewa)
A tu mi dobrze.
(z trwogą)
Nie pójdę! 
(śpiewa)
Liść twój siny, sine kosy,
wierzbo, wierzbino,
Twój kochany jutro wróci.
Nie płacz, dziewczyno. –
Dzień się dłuży, łza cię smuci,
dziewczę, dziewczyno.
Jutro wróci – fala nuci:
łzy twoje miną.
(patrzy na wodę)
(zamyślona; z wyrachowaniem)
On się musi ubierać tak, jak ja chcę. Nauczę go też kłaniać się i wszystkiego, czego mię ojciec mój uczył, a co mu wyjdzie na dobre – ale niech się strzeże trutki na szczury. 
(śpiewa)
Idźże, panno, idź do zamku;
narwij kwiatów świeżych z łąk;
weź ich pęk do rąk.
Dasz każdemu takie zioło,
jaki grzech mu plami czoło.
(chyli się nad wodę)
A te wianki, te moje
na wodę pójdą ze mną.
Ja żyłam – nadaremno.
Ja – się – żyć – boję…
(gałąź osuwa się z nią ku wodzie)
(śpiewa)
Jest ci śpiewka śpiewana,
taką śpiewkę śpiewuję;
co się w sercu dzieje, co się w sercu dzieje,
ze śpiewki to zgaduję.
(obrywa gałązki wierzbiny)

We wianeczku z wierzbiny
najprzystojniej mi będzie.
Koniec mojej kolędzie,
poniechanej dziewczyny.

Jak mię woda utopi,
przyjdą kopać dół chłopi.
We wianeczku dziewczyna,
do wianeczka wierzbina.

Taka śpiewka śpiewana,
taką śpiewkę śpiewuję;
co się w sercu dzieje, co się w sercu dzieje,
to się śpiewki zgaduję.

(patrzy we wodę i słucha)
Woda szemrze: mru, mru, mru; – umrę, nie umrę – – –
(śpiewa)
Woda śpiewa – ptaszę śpiewa;
gałązka się rwie.
Sen się zacznie – sen się skończy.
W śnie było jak w śnie.
(wierzba koroną gałęzi opada we wodę)
Wieniec – mój wieniec;
rwałam go sama i wiążę. – – –
Na ciebie czekam, na ciebie czekam,
(osuwa się we wodę)
kochanku – – Mości Książę.
(woda ją zalewa)
(dusi się wodą)
(ginie pod falą).


 [1905-1906]